HERBALIFE TRIATHLON GDYNIA.
Dodane przez bs dnia Sierpnia 31 2014 20:28:41

W połowie sierpnia dwóch naszych uczniów – absolwentów bracia Paweł i Krzysztof Ratkowscy z IIIa wzięli udział w największej imprezie triathlonowej w Polsce – Herbalife Triathlon Gdynia. Ten bardzo popularny i medialny w ostatnich latach multi – sport to połączenie pływania, kolarstwa i biegu. Zawody rozgrywane są na różnych dystansach, a te w Gdyni to klasyczny „Half Ironman” czyli 1,9km pływania, 90km kolarstwa i 21km biegu następujących bez przerwy, jedna po drugiej. Triathlon nie jest  trudną dyscypliną, bo obejmuje proste formy ruchu. Pływać umie prawie każdy, jeździć na rowerze też, a bieg jest dziecinnie łatwy. Trudność sprawia jednak nakładanie się dyscyplin, które angażują różne grupy mięśni, i przy narastającym zmęczeniu sprawia, że wcale takie łatwe nie jest. To sport wybitnie wytrzymałościowy, gdzie bardzo ważne są  nie tylko predyspozycje i solidne przygotowanie, ale też umiejętne rozłożenie sił i taktyka dostosowana do swoich możliwości.  ...


Treść rozszerzona

W połowie sierpnia dwóch naszych uczniów – absolwentów bracia Paweł i Krzysztof Ratkowscy z IIIa wzięli udział w największej imprezie triathlonowej w Polsce – Herbalife Triathlon Gdynia. Ten bardzo popularny i medialny w ostatnich latach multi – sport to połączenie pływania, kolarstwa i biegu. Zawody rozgrywane są na różnych dystansach, a te w Gdyni to klasyczny „Half Ironman” czyli 1,9km pływania, 90km kolarstwa i 21km biegu następujących bez przerwy, jedna po drugiej. Triathlon nie jest  trudną dyscypliną, bo obejmuje proste formy ruchu. Pływać umie prawie każdy, jeździć na rowerze też, a bieg jest dziecinnie łatwy. Trudność sprawia jednak nakładanie się dyscyplin, które angażują różne grupy mięśni, i przy narastającym zmęczeniu sprawia, że wcale takie łatwe nie jest. To sport wybitnie wytrzymałościowy, gdzie bardzo ważne są  nie tylko predyspozycje i solidne przygotowanie, ale też umiejętne rozłożenie sił i taktyka dostosowana do swoich możliwości.  

Zawody w Gdyni to impreza masowa i odbyły się w bardzo silnej osadzie. Startowała prawie cała czołówka krajowego triathlonu,  wiele europejskich „gwiazd”, a wśród nich liczna rzesza amatorów z całej Polski. Razem prawie 1500 zawodników.  Nasi uczniowie spisali się bardzo dobrze. Obaj ukończyli te trudne zawody, co samo w sobie jest już dużym sukcesem,  z dobrymi jak na młodych debiutantów czasami. Paweł zajął 750 msc. w klasyfikacji „open” a w swojej kategorii wiekowej M18 był na dobrej 33 pozycji  z łącznym czasem 5h38’57” (pływanie 41’55”; rower 2h54’25”; bieg 1h54’28”). Krzysztof zajął w swojej kategorii wiekowej 44 miejsce z łącznym czasem 6h13’26” (pływanie 42’50”; rower 3h04’22”; bieg 2h14’40”). Poniżej wspólna relacja i wrażenia naszych uczniów z przygotowań i zawodów:

Wystartować w triathlonie zdecydowaliśmy się w lutym, kiedy to Pan Mariusz Majka rzucił pomysł wspólnego startu w Half Ironmanie. Nasze jedyne doświadczenie z tym multi-sportem, to start na dystansie olimpijskim w 2012r. (byliśmy wtedy w I klasie) w Triathlonie Mondi nad Jeziorem Starogrodzkim. Wtedy razem z Michałem Gazińskim stworzyliśmy sztafetę. Paweł wtedy płynął 1,5km, Michał jechał na rowerze 40km, a Krzysztof kończył 10km biegiem. Już wtedy zaświtała nam w głowie myśl, by kiedyś ukończyć takie zawody indywidualnie. Po propozycji naszego wuefisty, długo nie zastanawialiśmy się i podjęliśmy wyzwanie. Skoro mógł to zrobić z widocznym brzuszkiem aktor Tomasz Karolak , to my też damy radę J Przygotowania do startu rozpoczęliśmy dość późno, ponieważ nauka do matury pochłaniała większość czasu. Biegaliśmy tylko tyle, aby podtrzymać formę i chociaż na chwilę zapomnieć o matematyce... Dopiero w połowie maja, kirdy dostaliśmy serię maili i sms-ów od Pana Majki: ,,Chłopacy, jeśli od zaraz nie zaczniecie przygotowań, to możecie zapomnieć o ukończeniu zawodów”. Od tego czasu nasze przygotowania ruszyły pełną parą. Jako że, po maturze mieliśmy duuuuużo wolnego czasu, bez problemu znajdowaliśmy kilka, a nawet i kilkanaście godzin w tygodniu na trening. Najtrudniejsza wydawała nam się jazda na rowerze, więc na rowerze trekkingowym taty i góralu młodszego brata często ruszaliśmy w długie trasy. W tamtym czasie nie zwracaliśmy uwagi na prędkość jazdy, a liczyła się raczej objętość czyli ilość przejechanych kilometrów. Zdecydowanie najmniej przejmowaliśmy się pływaniem. Dopóki pogoda nie pozwalała na pływanie w jeziorze, zaledwie raz w tygodniu jeździliśmy na basen. Ostatnim etapem zawodów było przebiegniecie półmaratonu (21,1km). Normalnie, taki dystans nie powinien stwarzać problemu młodemu, zdrowemu człowiekowi, ale kto kiedyś spróbował zejść z roweru (po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów) i pobiec chociaż 200m, ten wie, jak trudno przyzwyczaić mięsnie nóg do nowego rodzaju pracy. Odczuwa się wtedy wrażenie jakby nogi nie współpracowały z resztą ciała. Są ciężkie i obolałe. Dopiero po 2-3 kilometrach biegu zaczynasz mieć nad nimi kontrolę. Aby sobie z tym poradzić, od końca czerwca robiliśmy tak zwane ,,zakładki'', czyli od razu po zejściu z roweru, ruszaliśmy na chociaż krótkie przebieżki. Oprócz tego braliśmy udział w różnych zawodach, miedzy innymi w najlepszym biegu w okolicy czyli 5km w ramach akcji ,,Mam haka na raka''  oraz ,,Biegu Świętojańskim'' w Gdynii, gdzie razem z innymi uczniami stworzyliśmy drużynę I LO. Biorąc pod uwagę całe nasze przygotowania to nie można powiedzieć, aby były one profesjonalne. Amatorstwo w czystej postaci. Nie przejmowaliśmy się zanadto dietą ani suplementacją. Chodziło tylko o to, aby jak najwięcej trenować i zdrowo się odżywiać. Niestety, będąc poza domem często zdarzało nam się opuścić treningi. Im jednak bliżej zawodów, tym nasz start traktowaliśmy coraz bardziej serio. Udało nam się pożyczyć rowery szosowe oraz pianki, czyli idiotycznie wyglądający specjalny strój przeznaczony do pływania. Miał on zapewnić lepszą wyporność i chronić ciało przed utratą ciepła. Na tydzień przed startem odbyliśmy ostatni ciężki trening. Mówi się, że w ostatnim tygodniu przed zawodami, można więcej zepsuć niż poprawić. Pamiętając o tej zasadzie, ostatnie dni przed startem po prostu leniuchowaliśmy. W przeddzień zawodów czuć już było atmosferze startu. Udaliśmy się do biura zawodów i na targi expo, gdzie odebraliśmy pakiety startowe i wysłuchaliśmy odprawy technicznej. Jest to też miejsce, gdzie patrząc na wszystkich profesjonalnie ubranych ,,sportowców'', masz wrażenie, że możesz być co najwyżej przedostatni (ostatni będzie Twój brat).Tam też kupiliśmy, absolutnie obowiązkowe, żele energetyczne (4 na rower i 1 na bieg) oraz objadaliśmy się darmowymi batonikami energetycznymi. Przez cały ten tydzień pamiętaliśmy też o nawadnianiu organizmu. Skutkowało to bardzo częstymi wizytami w toalecie. Przed snem spakowaliśmy wszystkie niezbędne rzeczy tak, aby rano niczego nie zapomnieć i poszliśmy spać... Druga podstawowa reguła brzmi: ,,Noc przed startem nigdy nie jest przespana''. Niestety i u nas się to sprawdziło. Ciągle myślisz jak rozłożyć siły, o czym nie zapomnieć w strefie zmian i najchętniej chciałbyś mieć już to wszystko za sobą. Niby amatorstwo, a stres jak przed Mistrzostwami Świata. Świadomość, że czeka nas wysiłek trwający około 6h zrobił swoje. W końcu rano udaliśmy się na miejsce startu. Ostatnie „przybicie piątki” z bratem i razem z prawie 1,5 tys.  innymi zawodnikami wbiegamy do Zatoki Gdańskiej. Wszechobecna adrenalina i zaczyna się prawie 2km pływania. Wcześniej słyszeliśmy o tym, że na początku będzie tłoczno, ale to czego doświadczyliśmy przeszło wszelkie oczekiwania. Prawdziwa bitwa wodna, nie pływanie... Co chwila ktoś na ciebie wpływał, obrywałeś z nogi lub ręki - prawdziwa walka o przetrwanie. Nie obyło się też bez straconych okularów. Nareszcie, po niewiele ponad 40 minutach, wychodzimy z wody i około  300 metrów dalej, szybkie przebieranie w strefie zmian i wskakujemy na rowery. Pierwsze kilometry są zawsze dość ciężkie, jednak gdy złapiesz odpowiednie tempo, jazda sprawia naprawdę dużą frajdę. Na trasie trzeba być jednak bardzo skoncentrowanym, aby nie doszło do kolizji. Tempo jakie sobie założyliśmy to ok. 30km/h i udało nam się je utrzymać. Po odłożeniu roweru w strefie zmian rozpoczęliśmy ostatni etap zawodów – bieg na dystansie półmaratonu. Mimo, iż wiedzieliśmy, że nie powinno się zaczynać zbyt szybko, zignorowaliśmy tą zasadę. Naładowani adrenaliną i szybką jazdą na rowerze, wyprzedzaliśmy kolejnych zawodników.  O tym, że nie było to rozsądne, przekonaliśmy się na mniej więcej  7-mym kilometrze, wtedy to zaczęliśmy słabnąć z kilometra na kilometr. Brak doświadczenia zrobił swoje. Długodystansowcy nazywają ten stan „odcięciem prądu” lub „spotkaniem ze ścianą”. Nogi przestały współpracować. Z biegu przeszliśmy w wolny trucht. Motywowała jednak myśl, że większość odczuwa ten sam ból co my. No i fakt, że nie możesz przecież przegrać walki z bratem bliźniakiem J Ostatecznie krańcowo zmęczeni dotarliśmy do mety. Jedyną myślą, jaka przychodzi wtedy do głowy jest radość, że to się wreszcie skończyło, i że już nigdy więcej nie dasz się namówić  na coś takiego…, że to było jeden, jedyny raz, ale po godzinie kiedy ból powoli przemija i jego miejsce zajmuje duma, wiesz już, że wystartujesz w następnych zawodach! Podsumowując: bardzo fajna przygoda sportowa.